czwartek, 8 grudnia 2011

Żeby nie było,że nic nie robię...

Robię.A właściwie cały czas coś szyję,bazgram,ścieram i planuję....no cóż...skryte ADHD :)Najgorsze w tym wszystkim jest to,że muszę wszystko robić w przerwie między jedną pracą a drugą.Czasem nie sposób się od czegoś oderwać i przynoszę robótki ze sobą do pracy i już tu zostają tworząc dekorację i tło dla mebli.Te na przykład zdobią białe łóżko...




Poducha malowana w stylu francuskim ma być dla Szefowej,ale czeka na drugą do kompletu i coś się biedna doczekać nie może,więc czeka nadal...



            ...a okrągłe to moje ulubienice,powstanie ich z pewnością jeszcze wiele wzorów i kolorów...


                                

                                      ...ten wzór malowałam pierwszy raz,ale też mi się podoba...




           ... dwie welurowe poduchy w stylu glamour z ręcznie wykonanymi ozdobami i chwostami...




                                                         ...i bardziej klasyczne i dostojne...




Poduszek na razie tyle ,ale w głowie tysiące innych,w szafach setki materiałów czekających na wolną chwilę.Tylko nikt tam na ,,górze'' nie chce się zlitować i wydłużyć dla mnie doby do 36 godzin:)))Może jak ładnie poproszę?Chyba jednak nic z tego nie będzie...Trudno.



Na koniec jeszcze moja dekoracja na wystawie sklepowej  przy użyciu firanki w stylu ,,spagetti'',bardzo łatwa w wykonaniu i bardzo efektowna.Wystarczy na metalowej obręczy zawiesić kawałek zasłony,na środku spiąć mocno wszystkie nici cienkim drutem.Przy obręczy zrobić coś na kształt krzyża z metalowego druta i podpiąć całość na górze do karnisza.Z samej góry trzeba też przeciągnąć drut,który podciągnie do góry podwiązane nitki i utworzy się coś w stylu ,,bombki''.Ja dodałam jeszcze w środek kryształki zawieszone na różnych długościach i kilka piór w celu zamaskowania drucika przy wiązaniu.Resztę piór użyłam do nadania lekkości i świątecznego charaktery paru gałęziom.I dekoracja zimowo-świąteczna tanim kosztem wykonana:))
                                                   Buziole,pozdrowienia,podziękowania i uściski

                       dla wszystkich,którym chce się to wszystko oglądać i nie raz i nie dwa komentować:))

                                             A obiecany post z przeróbki będzie jako następny:))

wtorek, 6 grudnia 2011

...blat z rusztowania Szwagra...

Od jakiegoś czasu zmienia mi się gust ,,wnętrzarski''...
Piękny mosiężny stół z marmurowym blatem cieszył moje oczy parę lat.Służył też całkiem nieźle,zwłaszcza kiedy dzieciaki mazały po nim przeróżnej maści mazakami,udając,że coś rysują po kartce.Hmm...dość często udają,że robią coś ok :))Ale ja nie o tym.
Chadzając sobie po necie i oglądając różne stronki natrafiałam na drewniane stoły,które spodobały mi się niesamowicie...oj,jak mi się spodobały...A jak już coś mi wpadnie w oko to po ptokach...po trupach ale dojdę,cała ja.Marmurowy blat podczas przeprowadzki pękł na pół,a ławka do siedzenia ,która stała w pokoju Klaudii ,w tym mieszkaniu się nie zmieściła.Więc jednym słowem miałam ,,podstawę'' a nie miałam blatu.Akurat w tym czasie ocieplali u nas bloki ,postawili wielkie rusztowania i tym samym rozwiązali problem pod tytułem,,skąd wziąć blat?''.No ale przecież nie gwizdnę facetom(przemiłym zresztą) desek spod nóg...Wtedy sobie pomyślałam,że przecież kilka kilometrów od domu też mam takiego fajnego faceta,który ma pełno desek na podwórku.,,Facet'' na pytanie,czy mogę zabrać sobie kawałek rusztowania do domu popatrzył co najmniej dziwnie...ale dał :)))))Nawet kawałek dociął na wymiar...cudowny jest.No więc przytargałam do domu to ,,coś''...




Zdziwienie szwagra to Pikuś przy reakcji na deseczki moich dzieci....co ja się nasłuchałam...
Ale dzielnie wzięłam się za robotę,olałam całe towarzystwo na pół dnia,szorowałam,szorowałam papierem ściernym wszystkie dechy po kolei,aż się ukazały piękne gładkie deski.Potem już moja ulubiona część pracy,czyli malowanie...kolor oczywiście bliżej nieokreślony,farb tysiąc różnych odcieni,potem woskowanie tym samym woskiem co przy szafce kuchennej i proszę bardzo...blat,że mucha nie siada:))


                                       

A w całej okazałości prezentuje się mniej więcej tak:




Teraz nadszedł nam czas Adwentu,niestety jestem tak pochłonięta pracą,że nie miałam czasu na specjalne ozdoby,niestety...dekoracje w domu więc dość skromne,post też...ale w następnym kolejne moje ,,przeróbki'',tylko trochę większego kalibru:)




Po stokroć dziękuję za Wasze odwiedziny,komentarze...dostaję skrzydeł...i gdyby nie ciężkie rogi i długi ogon zwisający z tyłka, to chyba bym poleciała do Nieba:))))Buzioleeeeee....i do następnego:)



niedziela, 6 listopada 2011

Zegar ze starego blatu...

Witajcie:)
Wreszcie skończyłam swój zegar:)))))


Wiele czasu chodził za mną taki olbrzym,ale ceny i dostępność były daleko poza moimi możliwościami.Pojechałam więc któregoś pięknego dnia na działkę po fotel(pojawi się niebawem również) i znalazłam materiał odpowiedni na tarczę.Co nim było?...aaaa....blat ze starego stołu,zapomnianego ,wywiezionego tam całe wieki temu.


Tak na oko wydawał się dobrym materiałem,w dodatku pięknie nadgryzionym zębem przez czas.Po czyszczeniu,malowaniu i przecieraniu przyszłą kolej na cyferblat.W necie są tysiące wzorów,jednak ten  szczególnie wpadł mi w oko i padł ,tym samym, ofiarą mojego kopiowania.Trochę gimnastyki było,ale co tam,jakoś poszło:)
Gdy już uporałam się z tarczą ,przyszła kolej na wskazówki......zrobiłam je z kawałka dykty...


W zamierzeniu miały być bardziej ażurowe,ale jak zaczęłam wycinać dyktę to doszłam do wniosku,że będa za delikatne i płyta mogłaby popękać.Zostały więc takie...Po doczepieniu jeszcze kilku metalowych pierdółek...


....zegar postanowiłam powiesić,tylko nie wiedziałam za bardzo na czym...ale,po oględzinach wszystkich klamotów przywiezionych z giełdy staroci znalazłam kozła ofiarnego w postaci świecznika...


Takim sposobem mam wreszcie i ja swój wymarzony zegareczek,który czeka jeszcze na mocny mechanizm,ale jak się nawet nie doczeka to i tak mi się podoba:)) Czy wisi,czy stoi...




Dziękuję za odwiedziny,pozdrawiam serdecznie i zapraszam ponownie do mojego świata:)))) Będzie mi bardzo miło Drogi Gościu,jeżeli pozostawisz po Swojej wizycie ślad w postaci komentarza do posta.Tylko w ten sposób będę miała okazję poznać Ciebie bliżej,buźka:)



piątek, 4 listopada 2011

Okna otulone na jesień...

Hej Kochani:)
Długo nic nie dodawałam,ale to wszystko przez to,że zajęłam się pracą na całego...zostało mi dwa tygodnie do powrotu Janioła do domu.Więc na biegu kończę wszystko to co zaczęłam,a wierzcie mi jest tego mnóstwo.Janioł przywykł już do widoku wiecznie rozbabranych farb,pędzli,papierów ściernych,stosu materiałów różnej maści,narzędzi itp.Ale jako przykładna żona staram się choć w niewielkim stopniu ograniczyć mu szok po wejściu do domu po dość długiej nieobecności:)
Na dzień dzisiejszy skończyłam więc ubranie dla okien...W tym celu oskubałam ze trzy ciuchlandy z poszew,prześcieradeł i innych skrawków.Potem trochę prucia,pranie,prasowanie,krojenie,mierzenie i szycie i są...


Jak pewnie zauważycie rolety i zasłony wiszą na rurkach od CO,ale już tłumaczę dlaczego.Właściciel mieszkania podczas remontu wyrzucił stare karnisze,pozwolił na przymocowanie nowych,ale stwierdziłam,że kupowanie karniszy na okres naszego wynajmu mija się z celem.Dałam sobie radę i tym sposobem zaoszczędziłam parę złotych.


W następnym poście pokażę Wam jak wymodziłam następną rzecz przy użyciu ,,resztek'' z otoczenia:)
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i dziękuję za wizyty i komentarze pod postami,z wielką przyjemnością Was czytam i goszczę:))))Buźka



niedziela, 2 października 2011

Pieczemy szarlotkę...



Obiecałam dziś post kulinarny,więc nie mam wyjścia:) Siedzę sobie właśnie w pracy i patrzę przez okno na spadające z drzew złote liście.W tym zabieganiu nawet nie spostrzegłam kiedy delikatnym krokiem nadeszła jesień.To chyba jedna z moich najmniej lubianych pór roku.Chociaż kiedy byłam dzieckiem to uwielbiałam jesień.Mieszkaliśmy u babci,w starej kamienicy,w samym centrum Lublina.Z okien miałam widok wprost na Park Saski,jedno z zielonych serc mojego miasta.Możecie sobie wyobrazić jak pięknie musiała wyglądać wczesna jesień gdy wyglądałam przez okno,dlatego bardzo często siadałam na wysokim parapecie i obserwowałam ludzi chodzących po parku .Rodzice często zabierali mnie na sezon,,kasztanowy'' i ,,liściowy''.Najczęściej wtedy,kiedy trzeba było przynieść do przedszkola jakieś owoce jesieni na prace ręczne...och jak ja to lubiłam:))I spacery i prace ręczne ,oczywiście:)
      Potem jednak nadchodziły paskudne dni,drzewa robiły się łyse,trawa pokrywała się coraz częściej szronem,jedynie czerwone owoce jarzębiny dodawały nieco koloru otoczeniu.Skończyły się spacery,rzucanie liśćmi...Ale moja kochana babcia miała świetny sposób na poprawienie rodzinie humoru.Robiła szarlotkę.Niby zwykłe ciasto,stare jak świat,znane i lubiane chyba przez wszystkich...ale ,,takie'' robiła tylko babcia.I pomimo tego,że wypróbowałam tysiące przepisów na inne ciasta,to ani Tiramisu,ani Ciasto Szefa,ani nawet Krówka ,nie są takie jak SZARLOTKA.Przepis dostałam od mamy,przechodzi z pokolenia na pokolenie i nic się w nim nie zmienia od lat,jednak zawsze wychodzi wszystkim krucha i pyszna.Wiele z Was zna te składniki i proporcje doskonale,ale wiem,że dużo osób ich jednak nie zna ,więc podaję...





                                                               Sposób wykonania:

* Jabłka obrać,pokroić w cząstki i lekko podprażyć w rondlu.Podczas prażenia dodać cynamon,odrobinę   cukru , jeżeli jabłka są bardzo kwaśne.

*Na stolnicę wysypać mąkę,cukier puder,śmietanę,cukier waniliowy ,proszek do pieczenia  ,rozdrobnioną       kostkę margaryny i 4 oddzielone od białek żółtka.Najpierw wyrabiamy ciasto długim nożem,potem rękami.Gdy za bardzo się klei do rąk można podsypać odrobiną mąki.

*Ciasto dzielimy na 2 równe części i wkładamy do zamrażalnika,najlepiej na kilka godzin.Ja np.robię dzień wcześniej.

*Na wysmarowaną tłuszczem i obsypaną mąką blachę ścieramy na tartce o dużych oczkach jedną część ciasta,lekko podpiekamy.Na podpieczony spód kładziemy podgrzane jabłka.

*Z białek ubijamy sztywną pianę i rozkładamy ją równomiernie na jabłkach.Na wierzch ścieramy drugą część ciasta,całość wsadzamy do piekarnika .Ja piekę mniej więcej 50min.w piekarniku o temp.180st.Ale w zależności od rodzaju piekarnika te parametry mogą się różnić.W każdym razie gdy wierzch ciasta będzie ciemnozłoty a zapach rozniesie się po całym domu i nagle sąsiad zapuka pożyczyć szklankę cukru,to oznacza,że ciasto jest już upieczone.


 * Po wyjęciu ciasto wystudzić,ale nie łudźcie się...nie zdąży tak do końca...w każdym razie,w którymś momencie trzeba go posypać cukrem pudrem...

A potem cóż...zbieramy rodzinę do stołu,podajemy talerzyki i wcinamy,a za oknem może być nawet gradobicie,co nam to...my mamy SZARLOTKĘ pod nosem:)))))




Wiecie co? Chyba zaproszę babcię........i powspominamy sobie jesień w Parku Saskim...
 A Wam Kochani życzę wspaniałej niedzieli,udanych wypieków(wszystkich) i spotkań w rodzinnym gronie.Pozdrawiam i mam prośbę...może Wy macie jakieś wspaniałe stare przepisy,którymi chcielibyście się podzielić z innymi?Proszę wpisujcie je w komentarzach,warto podzielić się wiedzą i ciepłem domowej kuchni.Paaaaaa.....:))))





sobota, 1 października 2011

Jesienne róże...

Witajcie Kochani:) Miałam dziś wrzucić kulinarnego posta,naprawdę miałam zamiar...ale weszłam do kuchni i zaczęłam robić porządki.Po całym tygodniu zaniedbywania domu nazbierało się trochę roboty.Złapałam za wazon,w którym tkwiły zwiędnięte róże i....nie miałam,no nie miałam sumienia ich wyrzucić,kurcze...nie wiem co te kwiaty mają w sobie,ale w każdej chwili swego bytu są piękne.Przy dalszych porządkach wpadły mi w ręce stare sztućce,mój prezent ślubny od chrzestnej mojej mamy,piękne są,jednak do użytku się nie nadają.
No więc jak już miałam ,,materiał'' i aparat pod ręką to nie mogłam się oprzeć i nie napstrykać tysiąca zdjęć,z których wybrałam kilka do tego posta.Przy okazji coś dla ducha, czyli porcja złotych myśli,cytatów i wierszy o tych pięknych kwiatach.A post ,,ciastowy'' będzie w takim razie jutro:))


...
                     
                          ,,Kwiaty na to są,ażeby więdły,ale serca są,aby kochały''....Leopold Staff



...

Człowiek samotny i zagubiony jest jak zwiędła róża [...] Tylko nieliczni o wyjątkowym sercu, potrafią dostrzec jej piękno i sprawić by róża zaczęła wypuszczać nowe pąki [...]  ...cytat z netu...



...



Krótka historia Róży
Róża po odejściu Małego Księcia przez kilka dni czuła się doskonale. Była nawet z siebie dumna, że jest samodzielna i niezależna. Poprawiała swoje płatki, wyciągała w górę główkę, by wyglądać dostojnie, elegancko i pewnie siebie. Wraz z upływem dni kwiat stawał się coraz mniej pewny siebie coraz bardziej samotny. Kiedy pojawiał się ktoś, kto interesował się Różą, ta traciła dla niego głowę. Była zauroczona i zadowolona, że w końcu ktoś zwrócił na nią uwagę. Przecież tak bardzo lubiła być w centrum. Lecz zaraz potem urok mijał. Róża zamykała się, odtrącała adoratorów. Nie potrafiła zapomnieć o miłości. Ciągle odwracała się wstecz. Żyła wspomnieniami marzeniami . Mały Książę nie wracał a kwiat mylił rzeczywistość z wyimaginowanym światem aż zwiądł. Niepodlewany i pielęgnowany przez Małego Księcia. Nie przez wiatr czy przeciągi, ale z pragnienia.



 No, najwyższa pora iść w objęcia tego pana od snu...dziękuję za odwiedziny,bardzo się cieszę,że wpadacie do mojego świata i to coraz liczniej...bardzo dziękuję też za Wasze przesympatyczne komentarze,nawet nie wiecie ile dla mnie znaczą Wasze słowa...są bezcenne :)) Dobrej nocy,wyśpijcie się porządnie,bo jutro pieczemy ciasto:))




środa, 28 września 2011

Moja Laura...

Witajcie Kochani, chciałam Wam dziś przedstawić moją Laurę...Laura jest wymarzonym manekinem i powstała przy pomocy mojego syna.I tu wielkie dzięki Synu...bez ciebie nie byłoby nowej zawalidrogi  w domu:)) A tak zawalidroga stoi i pilnuje porządku kiedy mnie nie ma w domu...a przynajmniej tak sobie wmawiam, zostawiając buzujące hormony w domu bez opieki.


 

Od dawna podziwiałam na Waszych blogach piękne manekiny i piałam z zachwytu,wiedziałam jednak,że są dla mnie nie osiągalne.Wpadł mi kiedyś w ręce link, z przepisem dla krawcowych, opisujący w jaki zrobić manekina z taśmy montażowej.Więc najpierw ubieramy delikwenta w stary T-shirt.Potem trzeba od samej góry do końca bioder ciasno owinąć tegoż delikwenta.W moim przypadku ja byłam wzornikiem a moje dziecko dzielnie walczyło z taśmą.Poszło chyba ze dwie rolki...nie sądziłam,że mam tak dużo w ,,obejściu'',a wyraźnie krzyczałam,,ciaśniej synu,ciaśniej!!!''.Pod koniec owijania czułam się jak połamaniec zamotany gipsem,straszne uczucie,ani się ruszyć,a już o schyleniu się to można tylko pomarzyć.

Jak już byłam cała omotana taśmą, to trzeba było nożyczkami przeciąć tył,łącznie z koszulką...inaczej nie ma Janka,nie zeszłoby.Dlatego właśnie, trzeba używać starej koszulki.U mnie ,oprócz koszulki, poszły jeszcze rajstopy i majtki,ale to już wybaczyłam umordowanemu dziecku.Jakby nie patrzeć ,owijał mnie chyba z godzinę!Po zdjęciu gorsetu poczułam się jak świeżo otwarta kawa ,wcześniej sprasowana hermetycznie.W dwie sekundy przytyłam z 15 kilo:)) Znów niemiłe uczucie,ech to prawda tworzy się w bólach.


Po sklejeniu pleców taśmą,rozpoczęło się wypychanie watoliną.Znów tyłam w oczach,ale przynajmniej nie żałowałam Laurze biustu .Niech chociaż ona coś ma...wypchany korpus obszyłam materiałem z worka jutowego ,takiego na ziemniaki.Po obszyciu całość pomalowałam białą emulsją do ścian.Żeby było trochę bardziej vintage poprzecierałam ,w niektórych miejscach materiał papierem ściernym.
Jako nogę wykorzystałam stelaż od starej drewnianej lampy,kupionej za grosze na pchlim.Też ją pomalowałam na szarobury kolor i dałam jasne przecierki.


Na dekolcie przykleiłam gipsowy dekor,nie wieszam na niej korali,ani innych ozdób,więc mogłam sobie na to pozwolić,a po drugie lubię coś sobie ,,dorzucić''.Laura dostała też ogonek...pewnie ma to jakąś fachową nazwę a dla mnie to ,,ogonek''.Tak więc ogonek powstał jakoś tak sam z siebie,użyłam kilka róż i kawałki cienkiego lnu.


Zapomniałam jeszcze o ramionach i górze Laury... do ramion doszyłam blaszki,które odczepiłam od paska kupionego w ciuchlandzie.A góra Laury to przywiezione z Francji ,,coś'' zakupione na brokantach.Jedno i drugie pomalowałam farbą imitującą żelazo i spatynowałam specjalną solą.Powstała po jakimś czasie rdza świetnie dodaje lat nowiutkiej damie.


I w taki sposób ,,narodziła'' się nowa istota w naszym domku ,a ja oglądając blogi mogę spokojnie patrzeć sobie bez zazdrości na Wasze manekiny.Teraz zapatrzyłam się na wielkie zegary,więc niedługo wpadnę z postem o zegarze.
Aaaa... zapomniałam napisać,że buty zostały zakupione,nawet w podwójnej ilości dla świętego spokoju na dłużej:)))
Dzięki wielkie za odwiedziny na moim blogu,jesteście wszyscy bardzo mili dla mnie,początkującej blogowiczki,pozdrawiam ciepło i dziękuję za zamieszczane komentarze...z wielką przyjemnością je czytam,więc nie krępujcie się:)))



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...